Urugwaj
Marzec 2017
Nad ranem wiatr się ucisza, chmury się rozchodzą i witają nas pierwsze promienie wschodzącego słońca. Pomimo, że z Falklandów wyruszyliśmy o kilka godzin wcześniej, to jednak gwałtowny sztorm, przez który przeszliśmy dzisiejszej nocy, przedłużył czas naszej podroży i teraz planowo zbliżamy się do Montevideo.
Zarysy miasta na krótko przed wejściem do portu.
Urugwaj jest ostatnim celem naszej wyprawy. Jest to niewielkie państwo położone na wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej u ujścia rzeki La Plata. Posiada tylko dwóch, ale za to ogromnych sąsiadów, Argentynę i Brazylię. Oba te kraje przyczyniły się mimowolnie do powstania Urugwaju. Początkowo tereny obecnego państwa należały do terytorium kolonii portugalskiej (dzisiejsza Brazylia), potem jednak zostały częściowo odbite i wcielone przez kolonię hiszpańską nazywaną wtedy Wicekrólestwem Río de la Plata (część dzisiejszej Argentyny). W wyniku licznych zatargów i wojen pomiędzy tymi dwoma konkurującymi mocarstwami, doszło w 1830 roku do utworzenia niezależnego państwa – Wschodniej Republiki Urugwaju.
Załatwiamy ostatnie formalności i opuszczamy statek. W porcie czekają już na nas, przewodniczka Karin i kierowca Mario. Okazuje się, że samochód, którym będziemy poruszać się przez kolejne dni, jest konstrukcją pochodzącą z Chińskiej Republiki Ludowej. Po zajęciu miejsc na tylnym, wyjątkowo niewygodnym siedzeniu, dochodzę do wniosku, że pojęcie „ergonomiczne fotele samochodowe” musi być inżynierom państwa środka zupełnie obce, ale na szczęście kilkugodzinne zwiedzanie stolicy odbywa się w większości na pieszo.
Letrero Montevideo. W tle widać plażę miejską i promenadę Rambla, ciągnącą się wzdłuż wybrzeża przez długość całego miasta.
Hiszpanie już na początku swoich podbojów dotarli do ujścia rzeki La Plata, jednak jako pierwsi europejscy osadnicy zasiedlili tutejsze tereny Portugalczycy. W 1726 Hiszpanie wyparli Portugalczyków i wybudowali cytadelę, wokół której powstało miasto. Obecnie około ponad milionowe Montevideo, przypomina troszeczkę „kieszonkowe” Buenos Aires, leżące po drugiej stronie ujścia La Platy. W odróżnieniu od Buenos Aires, Montevideo jest przyjazną i relatywnie bezpieczną metropolią, zajmującą czołowe miejsce w rankingu najlepszych miast do życia w Ameryce Łacińskiej.
Katedra miejska z 1804 roku.
Urugwaj jest najbardziej zsekularyzowanym krajem Ameryki Południowej. Rozdział państwa i kościoła wprowadzony został w 1917 roku, a sami Urugwajczycy nie należą do szczególnie religijnych i kościoły stoją z zasady puste.
Przechodząc przez centrum Montevideo, dochodzimy do Puerta De La Ciudadela (Brama Cytadeli). Jest ona jedyną pozostałą częścią muru, który otaczał niegdyś najstarszą część miasta. Na rok przed oficjalnym uzyskaniem niepodległości, cytadela – podobnie jak wszystkie inne obiekty, kojarzące się z dominacją Hiszpanii – została rozebrana.
Brama Cytadeli.
Przez Bramę Cytadeli wychodzimy na wielki Plac Niepodległości z mauzoleum i pomnikiem urugwajskiego bohatera narodowego – generała Jose Artigas'a
Statua generała Jose Artigas'a. Pod pomnikiem znajduje się sala grobowa, w której czuwa gwardia honorowa zwana "Blandegues de Artigas".
Tuż obok wznosi się słynny budynek Palacio Salvo z 1928 roku, będący znakiem szczególnym miasta. Zbudowano go na miejscu wcześniejszej cukierni Confiteria La Giralda, w której kompozytor i pianista Gerardo Matos Rodríguez napisał najczęściej wykonywane tango wszechczasów – La Cumparsita.
Palacio Salvo.
Również przy placu znajduje się najstarsza siedziba prezydenta republiki Urugwaju – Palacio Estévez, będąca obecnie muzeum.
Palacio Estévez.
Na dalszym wielkim placu w mieście znajduje się pokryta 24 rodzajami marmuru, neoklasycystyczna siedziba urugwajskiego parlamentu – Palacio Legislativo.
Palacio Legislativo z 1908-1925 roku.
Wspaniałe pomniki odlane z brązu, będące dziełem urugwajskiego artysty rzeźbiarza Jose Belloni'ego, wystawiono w dwóch dużych parkach miejskich – Prado i José Batlle y Ordóñez.
La Carreta z 1919 roku w Parku José Batlle y Ordóñez.
La Diligencia z 1950 roku w Parku Prado.
Obszary dzisiejszego Urugwaju zamieszkiwały pierwotnie plemiona Indian Charrúa. Hiszpańska ekspansja kolonialna doprowadziła jednak do znacznego wyniszczenia rdzennej ludności. Pomimo, że na początku Indianie skutecznie bronili swoich terenów, to jednak z czasem stopniowo zostali podbici i wymordowani lub wchłonięci przez wieloetniczne społeczeństwo kolonialne. Ostatnia większa osada Indian położona nad rzeką Salsipuedes została w 1831 roku zniszczona, a ludność zmasakrowana. Spośród nielicznych ocalonych, 4 wywieziono do Francji gdzie prezentowano ich jako atrakcję zoologiczną. Wkrótce wszyscy zmarli. Ku czci ostatnich Indian Charrúa wzniesiono pomnik odlany z brązu.
Pomnik ostatnich Indian Charrúa. Od lewej Sanaca, Viamaca-Piru, Guyunusa z dzieckiem i Tacuabe.
Charrúa nie przetrwali jako odrębny lud, ale ich potomkowie żyją wśród urugwajskich Metysów oraz w argentyńskiej prowincji Entre Ríos, gdzie mieszka około 700 Charrúa mieszanego pochodzenia.
Dzielnica Carrasco powstała jeszcze przed pierwszą wojną światową. Cała dzielnica wraz z jej najważniejszą budowlą, hotelem Casino Carrasco, powstały wyłącznie z prywatnej inicjatywy. Było to pierwsze przedsięwzięcie w Urugwaju, podczas którego projekt infrastruktury kompletnej dzielnicy wykonany był wyłącznie przez osoby prywatne.
Hotel Casino Carrasco rozpoczął swoją działalność w 1921 roku.
Stare budynki w dzielnicy Carrasco.
Zatrzymujemy się przy pomniku wzniesionym ku pamięci poległych na morzu. Moją szczególną uwagę przyciąga nie tyle sama statua, co zbudowane na niej zjawiskowe gniazdo Garncarza rdzawego.
Garncarz buduje wspaniale skonstruowane gniazda z gliny, które wykorzystuje tylko jeden jedyny raz dla własnych potrzeb. Czasami buduje nową konstrukcję bezpośrednio na wcześniejszej (dodatkowe piętro). Stare gniazda wykorzystują bardzo chętnie inne, mniej utalentowane w budownictwie ptaki. Garncarz rdzawy uznawany jest za narodowego ptaka Urugwaju.
Gniazdo Garncarza rdzawego.
Garncarz rdzawy.
Casapueblo w Punta Ballena wygląda trochę jak wioski z greckiej wyspy Santorini. Twórcą tej unikalnej budowli jest znany Urugwajski artysta Carlos Páez Vilaró, który sam zaprojektował cały obiekt i wzniósł go z pomocą kilku przyjaciół. Budowa trwała od podstaw, aż do ukończenia 36 lat. Páez Vilaró sprzedał większą część budowli jednej z sieci hotelowych, w której znajduje się obecnie jej ośrodek. W pozostałej części stworzył pracownię oraz segment mieszkalny nie tylko dla siebie samego, ale również dla wielu jego ulubionych kotów. Páez Vilaró urodził się w 1923 roku w Montevideo, zmarł w 2014 w Punta Ballena w Casabueblo. Zajmował się malowaniem, rzeźbą, pisarstwem, komponowaniem oraz architekturą. Na początku swojej kariery mieszkał w Argentynie, potem w Brazylii. Dużo podróżował. W tym okresie stworzył setki dzieł i zorganizował liczne wystawy. Bardzo znane są jego malowidła ścienne, które wykonał na zlecenie urzędów, wielkich koncernów oraz w zamożnych domach prywatnych. Do ostatnich dni życia pozostawał bardzo aktywny. Przyjmował osobiście, rozmawiał i odpowiadał na pytania odwiedzających go gości. Niestety spóźniłem się o całe 3 lata, a tak bardzo życzyłbym sobie zamienić, choć kilka słów z tym ogromnie sympatycznym człowiekiem.
Casapueblo w Punta Ballena.
Casapueblo.
Seans filmowy w prywatnej sali kinowej. Carlos Páez Vilaró opowiada o swoim życiu, twórczości i podróżach.
Carlos Páez Vilaró był abstrakcjonistą i przyjaźnił się z Pablo Picaso.
Uwielbiał koty, których obrazy licznie wypełniają ściany jego domu.
Równie liczne jak obrazy kotów są jego motywy słońca.
Tworzył również genialne rzeźby.
To jest z całą pewnością postać kobiety.
Punta del Este jest popularną miejscowością turystyczną kraju. Miasto jest w przeważającej części nowoczesne, a jego wygląd zdominowany przez wysokie budynki – zazwyczaj hotele i apartamenty wzniesione wzdłuż wybrzeża.
Przystań dla jachtów.
Charakterystycznym symbolem Punta del Este jest mierząca około 5 metrów szerokości i 3 metry wysokości kamienna rzeźba, zatytułowana „La Mano” (dłoń), a popularnie zwana "Los Dedos" (palce). Ustawiona jest na piasku jednej z centralnych plaży miasta. Twórca wykonał później bardzo podobne rzeźby w Madrycie, na pustyni Atacama w Chile oraz w Wenecji.
Rzeźba La Mano jest dziełem chilijskiego artysty Mario Irarrázabal'a.
Sąsiednia miejscowość kąpieliskowa La Barra oddzielona jest od Punta del Este niewielką rzeczką, nad którą wybudowano w 1965 roku stupięćdziesięciometrowy most. Z reguły mosty nie są czymś szczególnym, ale ten jest rzeczywiście wyjątkowy. Już na pierwszy rzut oka odnosi się wrażenie, że architekt będący najprawdopodobniej pod wpływem typowego, lokalnego, czerwonego wina, musiał pomylić się okrutnie w swoich obliczeniach. Ewentualnie wygląd konstrukcji nie jest wynikiem niekompetencji architekta, lecz ignorującego projekt wykonawcy, dokonującego jakiegoś aktu protestu lub zemsty. Jedno jest pewne, ten niewielki most jest falisty… powiedzmy, mocno falisty. Przejazd przez most porównywalny jest z jazdą na „górskiej kolejce” w wesołym miasteczku. Jest to z pewnością główny powód, z którego turyści przejeżdżają po nim wielokrotnie w obu kierunkach, zanim znikną w otchłani nowoczesnej i ekskluzywnej Punta del Este. Chociaż nazwa mostu pochodzi od jego twórcy „Puente Leonel Viera“ to jednak miejscowi nazywają go popularnie „Puente ondulante“ (most falowany) lub „Puente curvo“ (krzywy most).
Niezwykły most wiszący „Puente Leonel Viera”.
Muzeum Ralli należy do prywatnej i bezprofitowej fundacji, propagujacej nowoczesną, latynoamerykańską twórczość artystyczną. Pierwsze muzeum Ralli zostało założone w 1988 roku właśnie w Punta del Este, kolejne w Santiago de Chile, w Izraelu i w Hiszpanii. Eksponowane są w nich najważniejsze obiekty latynoamerykańskiej sztuki nowoczesnej na świecie.
Odlane z brązu dzieci bawiące się z wiewiórką są dziełem John'a Robinson Inglaterra.
Również odlane z brązu dzieło John'a Robinson Inglaterra zatytułowane „Mora”.
„La dimension ou l'Homme ne serait”, Mauro Mejiaz.
Miasto Colonia Del Sacramento położone jest w głębi ujścia rzeki La Plata, praktycznie vis-á-vis znajdującego się na drugim brzegu Buenos Aires. Aby tam dojechać, oczekuje nas stuosiemdziesięciokilometrowa podróż na chińskim, „ergonomicznym fotelu samochodowym”. Oznacza to dodatkowe obciążenie dla naruszonych już po wczorajszych wojażach kręgosłupów i stawów biodrowych moich ludzi. Dla rozprostowania kości robimy dłuższą przerwę w gospodarstwie popularnego w Urugwaju hobbysty, pana Emilio Arenas.
Siedemdziesięciojednoletni Emilio kolekcjonuje przypinane plakietki (stickers), breloczki do kluczy, popielniczki oraz ołówki. Zna dokładnie zawartość swojej kolekcji. Odwiedzający go turyści pragnący oddać mu swoje plakietki czy ołówki, najczęściej otrzymują odpowiedz – dziękuję, ale takie już mam i Emilio wskazuje miejsce, w którym znajduje się dany przedmiot. Jego kolekcja zajmuje w miedzy czasie kilka pomieszczeń, a ponieważ goście zadają mu najczęściej te same pytania związane z jego hobby, Emilio zapisał na kartkach w języku hiszpańskim i angielskim odpowiedzi na najpopularniejsze zapytania i rozwiesił w pomieszczeniach wystawowych. Są to między innymi:
– nie, nigdy nie ukradłem jakiejkolwiek popielniczki.
– tak, ciągle pracuje i to dużo.
– nie, nie jestem zamożny.
– tak, ciągle jeszcze kolekcjonuje.
– nie, nie kolekcjonuje kobiet.
– tak, cała moja rodzina mnie wspiera i pomaga.
– nie, nie jestem zwolniony od podatków.
– tak, otrzymuje przedmioty z całego świata.
Również i ja postanowiłem podarować Emilio jedną z dwóch plakietek, które dostaliśmy podczas naszej ekspedycji na Antarktydę. Ponieważ są wykonane na zamówienie jestem pewien, że takiej jeszcze nie posiada.
Gospodarstwo finansuje się miedzy innymi ze sprzedaży własnych przetworów oraz wyrobów nabiałowych. Ponieważ kolekcja Emilio znana jest również poza granicami kraju, nie może narzekać na brak odwiedzających.
Niewielka część kolekcji breloczków.
Jeden z największych ołówków świata.
Stara kasa wśród kolekcji popielniczek.
Emilio został zaproszony do Niemiec przez znaną firmę produkującą ołówki – Faber Castell. W prezencie otrzymał najmniejszy ołóweczek świata – taki wymiar w sam raz dla mnie.
Emilio Arenas z podarowaną mu plakietką.
Colonia del Sacramento jest najstarszym miastem Urugwaju założonym przez Portugalczyków w 1680 roku. Od czasów ugruntowania do momentu powstania niezależnego państwa Wschodniej Republiki Urugwaju przechodziło na przemian pod panowanie Portugalczyków i Hiszpanów. Dobrze zachowane centrum historyczne, łączące wpływy portugalsko-hiszpańskie, wpisane jest jako jedyny obiekt w Urugwaju na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Portón de Campo. Jedna z bram i część muru dawnej twierdzy.
Plan starego miasta wypalony na kafelkach przy muzeum wyrobów fajansowych i mozaik ściennych.
Dom z okresu portugalskiego.
Wystawa wnętrza hiszpańskiego domu z okresu powstawania miasta prezentowana w muzeum regionalnym.
Hiszpańska toaletka z „umywalką”.
Portugalska sypialnia. Ludzie byli dawniej dużo niżsi niż obecnie. Sądząc po wielkości łóżek, nie przekraczali 1,40 metra wzrostu.
Stylizowana kuchnia w galerii artystycznej znajdującej się w jednym z portugalskich domów.
Czerwony budynek pochodzi z okresu portugalskiego, a kolejny za nim zbudowany został przez Hiszpanów.
Latarnia morska.
Urugwaj jest najbardziej postępowym krajem Ameryki Południowej i zajmuje czołowe miejsce w rankingu najlepszych państw do życia w Ameryce Łacińskiej. To ubogi, ale dobrze zorganizowany kraj i nie widać w nim biedy. Urugwajczycy są bardzo życzliwi i otwarci. Serdeczności nie brakuje im również dla obcokrajowców i pluszowych niedźwiadków. Pomimo, że nie ma do zaoferowania wyjątkowych atrakcji, jak inne sąsiednie kraje kontynentu, to jest zdecydowanie bardzo ciekawą destynacją turystyczną.
Podczas lotu powrotnego mamy przesiadkę w São Paulo w Brazylii. Na przejście pozostaje bardzo niewiele czasu, a ponadto kolejna maszyna odlatuje z drugiego końca lotniska. W biegu udaje nam się zdążyć na ostatnie wezwanie przed wylotem. Przychodzi mi na myśl, że skoro mamy tak mało czasu na przejście z jednego do drugiego samolotu, to nasze bagaże nie mają go ani trochę więcej i zaczynam się martwic, czy wszystkie przylecą razem z nami. mAT bezmyślnie zostawił w swojej torbie klucze do auta i domu.
Ku naszej radości, po wylądowaniu znajdujemy oba bagaże na miejscu. Całe szczęście!
Jak zazwyczaj po długiej podroży, korzystam z zasłużonej kąpieli we własnej wannie.
Klocek